Prawdziwy hit ostatnich miesięcy – kosmetyki mineralne – ma w swojej ofercie coraz więcej firm kosmetycznych. Czy rzeczywiście warto po nie sięgnąć?
Pierwsze kosmetyki mineralne pojawiły się w Stanach Zjednoczonych. Były polecane paniom, które poddały się operacjom plastycznym i peelingom laserowym czy chemicznym, w związku z czym ich skora była mocno podrażniona. Na taką cerę nie wolno przez jakiś czas nakładać zwykłych podkładów czy cieni, a z tym niektórym paniom było bardzo trudno się pogodzić. Okazało się, że kosmetyki zawierające w swoim składzie czyste minerały (m.in. mikę, cynk czy kaolin) nie tylko nie szkodzą skórze, ale nawet poprawiają jej kondycję, dlatego szybko znalazły wiele zwolenniczek, nie tylko wśród klientek chirurgów plastycznych.
Kosmetyki mineralne nie zawierają konserwantów, substancji zapachowych oraz olejków, talku i wosków, więc nie podrażniają i nie zapychają porów. Są polecane szczególnie paniom posiadającą cerę wrażliwą lub trądzikową, ale nadają się praktycznie dla każdej z nas. Do niedawna w polskich sklepach można było kupić tylko pudry mineralne. Dziś zwolenniczki kosmetyków na bazie minerałów mogą sięgnąć także po cienie, róże i korektory. Zazwyczaj mają sypką konsystencję, ale odpowiednio nałożony podkład mineralny daje taki sam efekt, jak kosmetyk w postaci kremu, pianki czy fluidu.
Jedyną chyba wadą kosmetyków mineralnych jest to, że dość trudno nałożyć je tak, by uniknąć plam i smug. Wizażystki radzą, by puder nakładać na twarz ruchem kolistym i lekko „wciskać” w skórę – koniecznie wcześniej dokładnie osuszoną. Przy aplikacji cieni zasada jest odwrotna: ten kosmetyk lepiej trzyma się na skórze wilgotnej lub lekko natłuszczonej kremem.